
Jeśli szukalibyśmy pałaców, jakie mistrzowie pióra opisują w swych baśniach, śmiało można powiedzieć, że pałac w Bagieńcu jest pierwowzorem którejś z bajkowych opowieści. Wybudowano go na granitowej skale otoczonej fosą, początkowo była to wieża mieszkalna wzniesiona przez rodzinę von Rohnau jednak w późniejszym okresie wraz ze zmieniającymi się właścicielami zmieniało się oblicze obiektu. I tak renesansowa wieża stała się barokową rezydencją by na początku XIX wieku przybrać charakter neorenesansowy. Dziś utopiona w starym drzewostanie połączona z drogą kamiennym mostem jest niedostępna. To własność prywatna, którą można oglądać jedynie z daleka. Od wielu lat pozostaje zamknięta, widać i ona nie ma szczęścia do właścicieli.



Szczęścia tego najwyraźniej nie miała od samego początku, nawet hrabiowie von Zedlitz zamieszkiwali w nim okresowo, ponoć powodem tego były problemy z ogrzewaniem i okresowym brakiem wody pitnej. Jednak nie było to widać wielką przeszkodą, ponieważ pałac stale był upiększany. Wyjątkowość tego miejsca docenił Johann Wolfgang Goethe, który odwiedził Bagieniec w 1790 roku, dla upamiętnienia wizyty wielkiego romantyka w Bagieńcu, co roku w czerwcu organizowane są Dni Goethego. Nie zabrakło w nim też innych wielkich ludzi tamtej epoki Gotthold Lessing – niemiecki estetyk, dramaturg, pisarz i poeta również był gościem pałacu w Bagieńcu.



Pałac to budowla trójkondygnacyjna wzniesiona na planie prostokąta nakryta dachem czterospadowym z wieżyczką, na której umieszczono zegar, jego wskazówki zatrzymały się w monecie, gdy rezydencja zaczęła popadać w ruinę. Ostatnim przedwojennym właścicielem był Carl August von Zedlitz-Leipe. Po zakończeniu działań wojennych obrabowany zaczął popadać w ruinę. Zmieniali się też nowobogaccy właściciele, wśród których znalazł się Florian Laude brat Niki Laudy słynnego kierowcy Formuły I.



Za wysokich drzew rosnących na wyspie widać niewiele, nawet obiektyw aparatu gubi się w gęstym drzewostanie. Dostrzec można drewniane rusztowanie, które okala obiekt i w promieniach słońca dach, pokryty łupkiem. Być może to początek nowego życia pałacu a może inwestycja, która nie dojdzie do skutku i obiekt ponownie popadnie w ruinę.



W Bagieńcu czas płynie wolniej, spacerując wzdłuż fosy okalającej pałac czuć wszędobylską melancholię, jednak nieco dalej na obrzeżach wsi jest miejsce mniej romantyczne, zapomniane i przepełnione smutkiem. To stara ewangelicka nekropolia porośnięta bluszczem i okolona metalowym płotem. W centralnej części kaplica z greckimi symbolami alfy i omegi, do której prowadzi lipowa aleja. Wewnątrz na ścianie, na której prawdopodobnie znajdował się ołtarz widnieją już dziś nieczytelne polichromie. Wybite oczodoły okien zakończone ostrołukami świadczą o tym, że coś w tym miejscu skończyło się bezpowrotnie.



Nekropolia jest niewielka, większość przewróconych płyt nagrobnych tonie w morzu wszędobylskiego bluszczu. Nawet ogrodzone miejsce pochówku rodziny von Zedlitz wchłonięte zostało przez wydawać by się mogło niekończące się pędy tej rośliny. Nie wiadomo, kogo z tego rodu pochowano w grobowcu. Wejścia do podziemnej krypty strzeże metalowe wypukłe wieko, pozostaje otwarte, do niszy grobowej można wejść. Prowadzą do niej dość ciasne strome schody, wnętrze zostało splądrowane dawno temu, pozostał smutek i echo po ludziach, których szczątki tu spoczęły. Być może spoczął tu baron Hans von Zedlitz, który był właścicielem folwarku w Bagieńcu, pamięć bywa ulotna i krucha szybko gaśnie nie podsycana przez kolejne pokolenia.

Zdjęcia pałacu naprawdę piękne. Profeska w pełni.