W głębokiej kamiennej studni na dziedzińcu średniowiecznego zamku w Reszlu odzywa się nocą zwielokrotniony przez dudniące echo lament nieszczęsnej Barbary Zdunk, upośledzonej kobiety oskarżonej o czary i spalonej w czasach, kiedy Europa dawno zapomniała o wiedźmach, stosach i procesach inkwizycyjnych.
Ofiara procesu toczącego się pod presją żądnej zemsty, zabobonnej i ciemnej gawiedzi skazana za czary i sprowadzenie pożaru przez użycie siły nieczystej, spłonęła w Europie kilkadziesiąt lat po wynalezieniu maszyny parowej. Ta zbrodnia w majestacie prawa, tym potworniejsza, że dokonana na osobie niedorozwiniętej, o umysłowości dziecka, dokonała się na Warmii w zaborze pruskim 21 sierpnia 1811 roku.
Ten dzień przeszedł do historii jako ten, w którym spłonęła ostatnia czarownica w Europie. Od 9 lat znana już była wtedy kuchenka gazowa, produkowano puszkowaną żywność, a ledwie trzy lata dzieliły ludzkość od wynalezienia spektroskopu. Ponury spektakl rozegrał się wieczorem. Z fortecy z czerwonej cegły, pełniącej w tym czasie funkcję więzienia, wyprowadzano skazaną. Po czterech latach spędzonych w lochu, gdzie znęcali się nad nią okrutni strażnicy, ledwie przypominała człowieka.Jej ręce były ciasno związane za plecami, żeby gestem nie mogła rzucać uroku. Ciało umęczone czteroletnim procesem inkwizycyjnym, wyniszczone i brudne, kuliło się nienaturalnie. Nogi, skute ciężkimi łańcuchami, krwawiły. Obręcze miały ostre krawędzie.
Wepchnięta brutalnie na drewniany wóz drabiniasty, odprowadzona na miejsce straceń przez rozjuszony tłum żądny zemsty i potwornego widowiska, opluwana i obrzucana kamieniami, wyzywana i lżona, była niczym postać przeniesiona z czasów szalejącej inkwizycji. Wrażenia dopełniała średniowieczna warownia za jej plecami. Za miastem, na niewielkim wzniesieniu zwanym szubieniczną górą, na ostatnią czarownicę czekał stos.
Sprawą Barbary Zdunk, upośledzonej matki czworga dzieci oskarżonej o konszachty z diabłem i sprowadzenie na miasto pożaru, w którym spłonęło pięć domów i zginęły dwie osoby, zajmowało się kilka sądów.
Podczas gdy sądzący pochylali się nad zeznaniami i opisami wymuszonych zeznań, kobieta, której w dniu pożaru nawet nie było w mieście, była trzymana w lochu. Nie miało znaczenia, że w czasie gdy wybuchł pożar, podsądna znajdowała się gdzie indziej. O oskarżeniu i jego skutku zadecydowało zaznanie świadka, który słyszał , jak groziła podpaleniem i wielokrotnie to potwierdzał. Inni, którzy nie słyszeli, potwierdzili również.
Mieszkańcy Reszla od dawna dopatrywali się w pożarach nękających miasto działania sił nieczystych. W procesie o czary liczyła się zła intencja oskarżonej. Na podstawie zachowanych protokołów wiadomo, że ani Izba Sprawiedliwości w Królewcu, którą poproszono o opinię, ani minister sprawiedliwości w Berlinie, ani wreszcie sam król pruski Fryderyk Wilhelm III, którzy zapoznali się z aktami sprawy, nie dopatrzyli się niczego zdrożnego w fakcie, że oskarżoną skazano nie dlatego, że podpaliła, ale ponieważ użyła w tym celu „czartowskiego zaklęcia”, działając na odległość. Na miejscu straceń przywiązanej do słupa, niczego nie rozumiejącej Barbarze Zdunk czytano zawiłą sentencję wyroku.
Kiedy wreszcie podpalono stos i płomienie wystrzeliły w górę, ciało kobiety skurczyło się i znieruchomiało. Gawiedź wiwatowała. Ludowa sprawiedliwość, ciemna, bezwzględna, żądna zemsty, triumfowała.
